Ostatnio czytane

środa, 31 października 2012

Rozważania o życiu we Włoszech po komentarzach do jednego z postów



Pisząc niedawno artykuł o macierzyństwie we Włoszech, opierając się na przeżyciach innych pań, wybranych specjalnie, by przedstawić Wam inne zdanie od mojego na temat różnic w wychowywaniu dzieci w Polsce i we Włoszech, nie spodziewałam się, że może on wzbudzić aż takie sensacje. Do artykułu wybrałam opinie i opowieści pań, które zostały matkami w Polsce, a potem po wielu latach zostały ponownie matkami we Włoszech. Zwykły, niby nudnawy temat, wywołał burzę i serię krytycznych uwag pod adresem moich bohaterek, a także kłótnie pomiędzy komentującymi...
Zastanawia mnie ten fakt, z punktu widzenia psychologii... Historie bohaterek, zwłaszcza dwóch pierwszych były niezbyt radosne, trzecia wydaje mi się, opowiedziana była najbardziej bezstronnie. Żadna z pań nikomu osobiście nie ubliżyła, za to one zostały publicznie skrytykowane za swoje, i tak już trudne, życie. Odniosłam wrażenie, że najchętniej by je wychłostano i wywieziono do Polski, bo odważyły się opowiedzieć swoje przeżycia.

Moje doświadczenie życia we Włoszech

Od kiedy mieszkam we Włoszech, poznałam naprawdę całe mnóstwo ludzi, ich przeżyć i przeżyć osób, które tu przyjechały. Spośród tych wszystkich historii, naprawdę trudno byłoby opowiedzieć jedną całkowicie pozytywną. Każdy z nas, albo przynajmniej ogromna większość, przyjechał do Włoch z głową pełną marzeń, zakochany w języku, kraju lub człowieku, albo po prostu z potrzeby utrzymania rodziny w Polsce. Na moim prywatnym przykładzie przyznam, że im dłużej tu jestem, im lepiej poznaję język i ludzi, tym mniej mi się tu podoba. Ale tu mnie rzucił los i tu na razie żyję. Tęsknię za Polską, za możliwością porozumiewania się w moim języku, za spotkaniami z rodziną i przyjaciółmi, za możliwością pracy w moim zawodzie bez udowadniania nikomu, że mój dyplom magisterski jest tak samo ważny jak inny, a moje przygotowanie do pracy zawodowej na równie wysokim poziomie, jak tych, którzy studiowali we Włoszech. Moja tęsknota za Polską przerodziła się w bardzo efektywną działalność na rzecz naszej kultury, sztuki, naszych dzieci... Wysłuchuję  wiele historii, czasem mam ochotę krzyknąć na opowiadającego „bezmyślna istoto, co ty wyprawiasz z życiem twoich dzieci!”, ale tego nie robię, nie oceniam, nie ganię, staram się pomagać.

Historia Darii

Zdarzyło mi się spotkać kiedyś kobietę, wyglądającą na bardzo szczęśliwą. Daria miała około 30 lat, przyjechała tu za swoim włoskim chłopakiem. Doskonale gotowała, przynajmniej 2 razy w tygodniu rodzina jej włoskiego chłopaka odwiedzała ich zajadając się smacznościami, które wyczarowywała Daria, za każdym razem powtarzając jej jaka jest doskonała. Dzięki pomocy jego rodziców kupili wspólnie dom. Ojciec chłopaka, dopieścił każdy szczegół, bo jest specem od remontów, na chodniczku przed domem wmurowano nawet ich inicjały... Dom był pięknie urządzony, Daria ma fantastyczny zmysł dekoratorski. Jak żyję, to nie byłam w tak fantastycznie utrzymanym domu we Włoszech, jak w tym u Darii i Donato. Ale Darii gotowanie i sprzątanie nie wystarczało. W Polsce skończyła z wyróżnieniem Zarządzanie i Marketing, pracowała w świetnie prosperującej włoskiej firmie. Dla miłości zostawiła to wszystko, odrzuciła nawet propozycję pracy w swojej firmie we Włoszech, bo to wiązałoby się z zamieszkaniem zbyt daleko od miejsca, gdzie mieszka jego rodzina. Daria znalazła pracę, nie była to praca jej marzeń, ani nawet praca, którą powinna wykonywać po swoich studiach. Pracowała w hurtowni warzyw i owoców, wstawała o 2.30 w nocy, pracę zaczynała o 4.00. Po kilku miesiącach miała wypadek samochodowy, dość poważny choć karetka z miejsca wypadku jej nie zabrała, bo przyjechał narzeczony na miejsce karambolu i stwierdził, że on ją sam do szpitala zawiezie. Dochodziła do siebie tygodniami, rodzina narzeczonego przekonała ją do rezygnacji z pracy (jeszcze ci nie oddali za samochód! czym będziesz dojeżdżać? o takich porach to bardzo niebezpieczne! a jak przyjdzie zima i mgły? i ślisko na drodze? poszukasz sobie czegoś tu blisko...), powrócono do starych zwyczajów stołowania się u Darii. Kiedy wspominała, że chce pracować załamywano ręce, że pracy brak, że po co jej, przecież Donato pracuje, że przyszły teść ma pieniądze, to im pomoże. Czas leciał, dziewczyna wpadła w depresję i uzależniła się zupełnie od swojego narzeczonego. On pracował, ona była bez samochodu, nie mogła się nigdzie ruszyć, chyba, że w towarzystwie siostry lub matki chłopaka. Kiedy raz ją zabrałam na zakupy, zerkała nerwowo na zegarek, bo niedługo miał wrócić Donato...

Donato zachorował. Właściwie miał nawrót ciężkiej choroby. Daria siedziała przy nim w szpitalu na krześle dniami i nocami, rodzina wpadała zapytać co z chłopakiem, ale w ciągu 5 dni nikt nie zaproponował, że ją zmieni. Nikt nie zapytał czy coś jadła, czy spała, czy jest zmęczona. Wpadała do domu zmienić ubranie, wziąć szybki prysznic, zabrać coś dla niego... Po powrocie do domu, to ona się wszystkim zajmowała, nosiła drewno do kominka, sprzątała, gotowała, przynosiła, odnosiła, podawała, zmywała, jemu pomagała myć się, podawała kapcie, pilota do tv.

Nie zwracała na to uwagi, że z narzeczonej, przyszłej żony, stała się jego „badante” i kucharką rodziny. Popadła w taką depresję, że było jej wszystko jedno co robi. Kiedy siadała do komputera i włączała skype, on kontrolował ją z pracy, jak długo była podłączona, z kim rozmawiała i dlaczego w ogóle siedziała przy komputerze. Mogła gapić się w tv, głupieć od włoskich programów dla pań domu lub spędzać czas z jego rodziną.

Domyślacie się jak skończyła się ta historia...? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz